Świeradów Zdrój-Wrocław / 1200m przewyższeń / 165km
-
DST
165.40km
-
Teren
10.00km
-
Czas
07:30
-
VAVG
22.05km/h
-
VMAX
62.00km/h
-
Temperatura
35.0°C
-
Kalorie 8200kcal
-
Podjazdy
1223m
-
Sprzęt Cube Aim 2011 (SKRADZIONO!)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Mimo wielu przeszkód udało się - kolejna życiówka w tym roku.
Wstałem ok. 6 rano, wyjechałem na spokojnie przed 8 rano. O tej porze jeszcze całkiem chłodno, więc pierwsze 15 minut do Mirska przejechałem w bluzie rowerowej. Prognozy zapowiadały ok. 34 stopni w cieniu i się nie pomyliły. W słońcu przy asfalcie sądzę, że temperatura tego dnia dochodziła nawet do 50 stopni, ale przy rozsądnej jeździe i planowaniu postojów, można było tego dnia "jakoś" jechać :)
Z Mirska obrałem kierunek na Gryfów Śląski, a następnie podążałem w kierunku Lwówka Śląskiego. Po drodze z lasu wyłonił mi się chłopak z sakwami, jak się okazało Vitali pochodził z Rosji, mieszka na stale w Niemczech i był właśnie w trakcie robienia trasy Berlin-Kraków. Razem dojechaliśmy do Złotoryi, a następnie do Jawora, gdzie nasze drogi się rozeszły - szkoda, bo bardzo miło się jechało w towarzystwie :)
(VITALI I KNOW YOU READING THIS. I HOPE YOUR TRIP WAS FINE AND YOU FINALLY GET TO CRACOW WITHOUT ANY PROBLEMS. BY THE WAY THEY WERE MORE HILLS TO CLIMB ON MY WAY TO WROCŁAW :D)
Z Jawora poprułem w stronę autostrady A4, którą przeciąłem sam nie wiem gdzie i zaraz za Nią pojechałem kawałek wzdłuż niej, a następnie odbiłem na krajową 95 (jakieś 20km) przez wioski. Gdy wjechałem na "95" popołudniu i zostało mi jeszcze jakieś 8km do Środy Śląskiej (czyli ok. 38km do Wrocławia) dopadł mnie kryzys...słońce dało mi się we znaki + odparzenia na tyłku (pierwszy raz w życiu!). Poległem w przydrożnym rowie w cieniu drzew i nie ruszyłem się stamtąd przez jakieś 25 minut. Myślałem już żeby dzwonić po ojca, aby przyjechał po mnie do Środy Śląskiej...chęć pokonania własnych słabości jednak zwyciężyła i ruszyłem dalej.
Umęczony byłem strasznie tą pogodą, dniem poprzednim w którym zrobiłem prawie 90km w górach i dniem dzisiejszym, który przyniósł kolejne podjazdy (w ostatecznym rozrachunku było ich jeszcze więcej niż dzień wcześniej). Pierwszy raz byłem w górach rowerem (Ślęża niby góra, ale jakaś...samotna), więc naprawdę wiele czynników złożyło się na moje zmęczenie. Tym bardziej się cieszę, że dałem radę się podnieść i jechać dalej...
Za Środą Śląską rozkręciłem się na nowo, w Źródłach ostatni krótki postój i zakup trzeciej (albo czwartej) butelki wody tego dnia. Później zaczął się majaczyć po prawej kościół w Lutyni, a następnie Skytower i most Rędziński. Takie rzeczy potrafią człowieka zmobilizować do jeszcze większego wysiłku i wykrzesać ostatnie siły z organizmu.
W domu wylądowałem po 18, padłem na łóżko, wykąpałem się, znowu padłem na łóżko, zjadłem syty posiłek, a później obżerałem się do wieczora czeskimi słodyczami. Chciałem jeszcze pojechać na Pergolę i wykręcić dodatkowe 35km żeby dobić do tej wymarzonej DWUSETKI, jednak po raz kolejny rozsądek wziął górę. Byłem na serio skrajnie wykończony tym słońcem, więc spokojnie postanowiłem odpoczywać. 200km w ciągu jednej wycieczki nie ucieknie...i na pewno nie zrobię kolejnej próby przy takiej temperaturze i w terenie z tyloma podjazdami - nie na rowerze MTB z oponami 2,25 :D Może jakbym miał cross'a, szosę albo chociaż jakieś węższe semi-slicki...a tak spróbuję raczej na nizinach pokonać tę magiczną barierę - chociaż kto wie ;-)
Pobudka o 6.30 i widok w stronę Smerku i Stogu Izerskiego.
Pierwszy w życiu pączek z nadzieniem jabłkowo-cynamonowym, gdzieś pod Lwówkiem Śląskim, MEEEEGA!
Vitali na rozjeździe dróg w Jaworze.
Jeszcze tak daleko, a mimo wszystko tak blisko - autostrada A4. Słońce paliło niemiłosiernie.
Kategoria Samotnie, XL (150-200)
komentarze