W towarzystwie
Dystans całkowity: | 3932.11 km (w terenie 1133.17 km; 28.82%) |
Czas w ruchu: | 183:08 |
Średnia prędkość: | 21.47 km/h |
Maksymalna prędkość: | 73.00 km/h |
Suma podjazdów: | 21171 m |
Suma kalorii: | 92778 kcal |
Liczba aktywności: | 86 |
Średnio na aktywność: | 45.72 km i 2h 07m |
Więcej statystyk |
Dzień 2: Zgorzelec/Goerlitz - Szczecin
-
DST
111.25km
-
Teren
40.00km
-
Czas
06:03
-
VAVG
18.39km/h
-
VMAX
48.70km/h
-
Temperatura
12.0°C
-
Kalorie 4000kcal
-
Podjazdy
550m
-
Sprzęt Cube Aim 2011 (SKRADZIONO!)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Późna pobudka po "życiówce" dnia poprzedniego. Ruszyliśmy tak naprawdę dopiero około 12 z Gubina (już tego po niemieckiej stronie).
Zwraca uwagę charakter polskich miejscowości przygranicznych. Od samego wjazdu "Zigaretten, Alkohol, Benzinen 24H", natomiast po niemieckiej stronie, chyba tylko w Goerlitz widziałem polskie napisy na znakach.
Dużo jazdy powolnej po miasteczkach i wsiach, więc i średnia nie urywa tyłka. Chcieliśmy jednak co nieco zobaczyć w czasie tej wycieczki ;)
Ważną rzeczą jakiej się dowiedziałem jest fakt, że dłuuuuuugie asfaltowe ścieżki wzdłuż wałów, mogą się w końcu baaaardzo znudzić i stać się strasznie nużące. Ale nie narzekam absolutnie!
Nocleg rozbiliśmy późnym wieczorem (ok.22) za stacją benzynową Shell przy wjeździe do Kostrzyna, pomiędzy dwiema krajówkami i torami kolejowymi...cisza i spokój :P Nocleg zaproponował chłopak z obsługi, który obiecał nas doglądać w nocy - podobno nie jeden namiot już tam stał :D
Koniec dnia typowy - mycie, piwko i do namiotu. Niestety w nocy 50% czasu bezsennie - złapał mnie niesamowity ból wychodzącej "ósemki", który trwał już do końca wyjazdu i nasilał się z każdym pokonanym kilometrem - nikomu nie polecam jazdy z bolącym zębem - katorga.
Kategoria ZAGRANICO, W towarzystwie, L (100-150km)
Dzień 1: Zgorzelec/Goerlitz - Szczecin
-
DST
157.86km
-
Teren
57.00km
-
Czas
07:45
-
VAVG
20.37km/h
-
VMAX
54.70km/h
-
Temperatura
12.0°C
-
Kalorie 5000kcal
-
Podjazdy
750m
-
Sprzęt Cube Aim 2011 (SKRADZIONO!)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pomysł zrodził się bardzo spontanicznie. Początkowo miała być to trasa Gdańsk-Hel-Kołobrzeg, później jednak plan się zmienił dzień przed wyjazdem. Postanowiliśmy z dwójką kumpli ruszyć trasą Oder-Neisse Radweg - perłą wśród Niemieckich ścieżek rowerowych.
Pierwszego dnia postanowiliśmy docisnąć najmocniej i przejechaliśmy trasę ze Zgorzelca do Gubina. Zdecydowanie najlepszy odcinek Naszej majówki. Spora część trasy prowadziła przez lasy, urokliwe wsie i usiana była zakrętami, zjazdami i podjazdami.
Widać olbrzymią różnicę w zagospodarowaniu terenu nadrzecznego, w stosunku do Polski. Nawet małe wsie potrafią wykorzystać ten walor. Miasta, miasteczka i wsie są też rzecz jasna dużo czystsze i bogatsze aniżeli ich odpowiedniki po polskiej stronie. Mimo, że to wschód Niemiec, to naprawdę widać tam masę pieniędzy zainwestowaną w ten obszar.
Dzień ten był dla każdego z nas rekordem dziennym w ilości przejechanych kilometrów. Jechaliśmy w miarę równym tempem i staraliśmy się co jakiś czas zatrzymać chociaż na chwilę, zjeść batonika, zrobić kilka zdjęć i ruszyć dalej, bo czas naglił. W Zgorzelcu wylądowaliśmy o 8.45, namiot za Gubinem (po polskiej stronie) rozbiliśmy przed 21. +/- 11 godzin jazdy, w tym niecałe 8h spędzone na siodełku.
Jechaliśmy bez map, GPSów, więc zatrzymywaliśmy się przy każdej mapie. Trasa jednak była dobrze oznaczona i tylko raz zdarzyło Nam się pojechać w złym kierunku (trzeba uważnie szukać znaków po lewej i prawej stronie, bo nie zawsze są dobrze umiejscowione i można je przeoczyć).
Biorąc pod uwagę to, że zrobiliśmy ten wyjazd siedząc praktycznie pierwszy raz na rowerze w tym sezonie, to i tak nieźle Nam poszło, aczkolwiek jedząc w Mac'u w Gubinie tuż przed rozbiciem namiotu, czuliśmy już olbrzymie zmęczenie.
Namiot rozbiliśmy nad Nysą Łużycką na małej skarpie, dwa metry od legowiska bobrów, które potem w nocy dawały o sobie znać ;) Szybkie mycie, piwko i do spania około 22...pobudka drugiego dnia o 10.00 dopiero!
Kategoria W towarzystwie, XL (150-200), ZAGRANICO
Po Wrocławiu.
-
DST
22.28km
-
Teren
5.00km
-
Czas
01:05
-
VAVG
20.57km/h
-
VMAX
43.50km/h
-
Temperatura
23.0°C
-
Kalorie 400kcal
-
Podjazdy
120m
-
Sprzęt Cube Aim 2011 (SKRADZIONO!)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dziekanat, biblioteka, i placki ziemniaczane na Maja z budy przy zamkniętym Jysk'u
Kategoria S (0-50km), W towarzystwie
Wrocław-Lubiąż, Slot Art Festiwal
-
DST
117.39km
-
Teren
7.39km
-
Czas
05:03
-
VAVG
23.25km/h
-
VMAX
51.00km/h
-
Temperatura
18.0°C
-
Kalorie 4000kcal
-
Podjazdy
400m
-
Sprzęt Cube Aim 2011 (SKRADZIONO!)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wczorajszy piątkowy dzień zacząłem z kumplem od spotkania na ławce po 9 rano i obmyślenia kierunku podróży. Wybór padł na Lubiąż, czy Klasztor Cystersów - obiekt 2,5x większy od Wawelu.
9.30 wyruszyliśmy z Kozanowa. Kierunek Wilkszyn-Pisarzowice-Prężyce-Brzeg Dolny. Do Brzegu dostaliśmy się przeprawą promową. Świetna sprawa gdyby nie to, że musieliśmy na nią czekać 45 minut. Pogoda dobra do jazdy, bo ok. 17-22st. w ciągu dnia. Tylko wiatr mógł być mniej uporczywy, tak na dobrą sprawę.
Z Brzegu Dolnego już prosto do Lubiąża...i tam ogromne zaskoczenie. Dookoła klasztoru pełno namiotów, a wewnątrz setki ludzi. Okazało się, że w tych dniach odbywa się na terenie tego obiektu międzynarodowy festiwal kultury alternatywnej. Slot Art Festiwal. Na całe szczęście wystarczyło się ładnie uśmiechnąć do Pani na bramce i można było wejść pozwiedzać teren obiektu, jak i zaczerpnąć klimatu festiwalu.
Powiem tak. Hipster ze mnie żaden, ani też fanatyk kultury alternatywnej, ale klimat który tam panował...no po prostu MAGIA! Spokój, wszyscy uśmiechnięci od ucha do ucha i skłonni nawet zabrać Twój rower do pomieszczenia informacji, żebyś nie musiał go przypinać nie wiadomo gdzie. Młode rodziny z dziećmi, trochę "szesnastek", masa ludzi w przekroju wiekowym 20-35 i całkiem sporo tych starszych i tych duuużo starszych. Sielanka pełną gębą, wszyscy leżą, siedzą i uskuteczniają szeroko pojęty CHILLOUT ^^ Chyba w przyszłym roku się tam przejadę jako uczestnik, a co mi tam szkodzi!
Na terenie festiwalu spędziliśmy masę czasu, później powrót przez Malczyce (odwiedziliśmy teren starej niemieckiej fabryki papieru), dalej Środa Śląska z jej urokliwym centrum, a następnie Mrozów, zamek w Wojnowicach i przez Prężyce, Pisarzowice powrót do domu. Deszcz złapał nas dopiero przy wjeździe do Wrocławia po godzinie 18. I jak tu wierzyć meteorologom...
Rowerowe banany
Pałac w Prężycach
Pierwsze wodowanie Cube'a. Przeprawa promowa w Brzegu Dolnym...
Lubiąż już blisko!
Kolejne banany na twarzach - tym razem nie ujęte w kadrze ;)
Final destination
Chillout na Slot Art Festiwal
Pośród zabytkowych murów ^^
Żegnamy klasztor...czas wracać.
Opuszczona fabryka papieru w Malczycach
Szybka szama w centrum Środy Śląskiej
Dom opieki w Mrozowie
Ostatni przystanek - pałac w Wojnowicach
Kategoria W towarzystwie, L (100-150km)
Giro Di Sobótka + Uphill Ślęża. Życiówka!
-
DST
131.76km
-
Teren
25.76km
-
Czas
06:30
-
VAVG
20.27km/h
-
VMAX
56.10km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Kalorie 3000kcal
-
Podjazdy
810m
-
Sprzęt Cube Aim 2011 (SKRADZIONO!)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ostatnio zaliczyłem Sobótkę samotnie w kwietniu - wyszło wtedy 100km z hakiem. Tym razem 'było nas trzech' i dużo większa motywacja. Właściwie, to chcieliśmy się wdrapać na szczyt przy okazji, co było ekstremalnie głupim pomysłem, biorąc pod uwagę, że każdy z nas zrobił dziś swoją "życiówkę"...o tym jednak za chwilę.
Spotkałem się z kumplem u mnie pod blokiem o 10.15, jednak musieliśmy czekać do 11.45 na G89, ponieważ z rana zaliczył jeszcze siłownię, a później okazało się, że musi wymienić dętkę w przednim kole. Koniec końców wyruszyliśmy z pod sklepu za pięć dwunasta, w największe słońce - staaaandard!
Trasa identyczna jak ostatnio do Sobótki. Factory Outlet->Krzeptów->Małkowice->Sadowice->Kąty Wrocławskie->Nowa Wieś Kącka->Mietków->Garncarsko->Sobótka. Dojazd z Wrocławia do Sobótki (ponad 50km) przy średniej 25km/h. Mój pomysł na Przełęcz Tąpadła, czyli przejazd do Sulistrowiczek UPADŁ. Posłuchaliśmy miejscowego i wjechaliśmy od strony Sobótki w las...
...w tym lesie krążyliśmy w tą i z powrotem w poszukiwaniu szlaku przez 30 minut, aby następnie cofnąć się i wjechać właściwą drogą na niebieski szlak (na dole zdjęcie, dla ułatwienia zrozumienia tego fragmentu tekstu). Następnie skręciliśmy w lewo na czarny szlak (według wskazówek miejscowych rzecz jasna). Oczywiście okazało się po kilku minutach, że to nie w tą stronę i powrót. Na rozwidleniu pojechaliśmy już właściwie...i tym sposobem brodziliśmy czarnym szlakiem, aby potem wjechać w zielony. Non stop pod górę na tych wertepach zatrzymujemy grupę turystów i co się okazuje!? Mimo, iż podjeżdżamy, to de facto zjeżdżamy ze Ślęży...noooo kur$# mać! Wkurzeni lecimy zielonym, który później łączy się z niebieskim i wylatujemy gdzie? No przecież, że na polance przy Przełęczy Tąpadła (czyt. SULISTROWICZKI). I tym sposobem spędziliśmy 2,5h na Ślęży jadąc non stop pod górę ze średnią 5-15kmh i nie zdobywając szczytu!!! AAAAAAAA!!!
Mimo wszystko padamy zadowoleni na polance i każdy wykańcza swoje zapasy, by potem ułożyć się 'wygodnie' na trawie. Zjazd z Sulistrowiczek na mega petardzie! 9km w jakieś 12 minut, czyli średnia ~45km/h. Momentami prędkość dochodziła do prawie 60km/h, ale rekordu prędkości dziś nie pobiłem - po tej wspinaczce górskiej i wcześniejszych 70km nie było już takiej mocy w nodze. Mój spokój ducha podtrzymał fakt, iż wczoraj zachlałem pałę w mieście i w sumie obudziłem się o 8.30 na kacu ;) Nie ma jednak to, tamto. Trzeba było wrócić do Wrocławia...
Tutaj ponownie wariant z poprzedniego wypadu Sulistrowiczki->Sobótka->Rogów Sobócki->Olbrachtowice->Zachowice i później omyłkowo zamiast skręcić na Oławę, to pojechaliśmy prosto na Wrocław...czyli kilkanaście kilometrów "35"...kaszana. Co jak co, ale preferujemy z chłopakami UPHILL, aniżeli jazdę po ruchliwej "35".
Na koniec jeszcze szybka wizyta w Burger Kingu na Bielanach i potem przez FAT i Legnicką do domu na Kozanów. Życiówka się udała, zdjęcia może będą później, bo nie ja cykałem. Kilometrów tak intensywnych w terenie jeszcze nie miałem, ale to chyba uroki uphill'u. Dodać do tego błoto i kałuże z ostatnich dni...i wychodzi nam słodkie bagienko - raj dla kolarzy górskich ;)
Bilans?
* prawie 4l wody
* 0,5l izotonika
* 4 kromki na podwójnym mięsie
* 1 szt. 7 Days Double
* 2 Snickers'y
* 1 tabliczka białej czekolady (90gr)
* 3 banany
* 2 cheesburgery
* kilka mordoklejek
Szkoda tylko, że się zgubiliśmy pięćset razy i nie mamy zdjęć ze szczytu. Wypad jednak jak najbardziej udany. Pogoda rewelacyjna ok. 25st. i słońce z odrobiną chmur. Lecę spać, bo mnie wszystko boli ;)
Kategoria W towarzystwie, L (100-150km)
Kolejna setka. Zamek w Urazie, Brzeg Dolny.
-
DST
100.10km
-
Teren
65.00km
-
Czas
04:36
-
VAVG
21.76km/h
-
VMAX
43.40km/h
-
Kalorie 4851kcal
-
Podjazdy
450m
-
Sprzęt Cube Aim 2011 (SKRADZIONO!)
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wstałem po 8 i postanowiłem jak najszybciej wyruszyć w trasę. Na wszystkie moje owieczki poczekałem jednak do...14.30! Miał być chillout na Prężycach, przy jednorazowym grillu - wyszło jak zwykle, czyli daaaalej.
Cały czas wzdłuż Odry wałami, przez zalew na Prężycach, aż do Brzegu Dolnego (przejazd przez wiadukt kolejowy - prom nawet nie wiem gdzie stacjonuje). Potem drugą stroną rzeki odwiedzić ruiny zamku w Urazie, gdzie byliśmy rok temu. Właściciel "bajkopisarz" w dalszym ciągu pozwala na popadanie tej budowli w ruinę. Niestety tak to jest, jak zabytki dostają się w ręce mniej zamożnych, prywatnych osób - nawet sobie człowiek nie wejdzie nie popatrzy (ale godzinę przez płot, to pieprzyć potrafił rok wcześniej - teraz go nie spotkaliśmy).
Dalej jak najbliżej Odry i polami irygacyjnymi na Rędzinie powrót do Wrocławia. Śmierdzi jak nigdzie indziej, ale nie trzeba się "341" przepychać między samochodami. Zresztą co tu dużo tłumaczyć - nie po to człowiek rower MTB kupił!
Ja wpadłem do domu, zjadłem obiad po raz drugi (w trasie pochłonąłem ponad 1000kcal, więc przy spokojnym tempie nie narzekałem na głód). Ledwie usiadłem i po 15 minutach w drogę na Pergolę, bo umówiłem się ze znajomymi na pokaz fontanny. Ile sił w nogach z minutowym spóźnieniem wjechałem pod Halę Ludową. Mission accomplished!
Powrót już po 23 i żeby dobić jeszcze do drugiej w tym roku "setki", musiałem pominąć skręt na Kozanów i śmignąć dookoła Stadionu Miejskiego (k^&*a, dajcie mu jakąś nazwę w końcu!). Mamy chwilę po 1.00 na budziku, ale stwierdziłem, że jutro wpisu mi się już nie będzie chciało robić ;) Lecę w kimono, jutro pewnie krótka przejażdżka i do książek.
Towarzysze niedoli
Moja perełka na Janówku
Zalew na Prężycach
Alternatywne metody na spędzenie czasu nad zalewem
Z małym "szkotem"
W okolicy Brzegu Dolnego majaczy się Ślęża - final destination mojej ostatniej "setki"
Iść, czy nie iść?
Ciebie słońce przez wszystkie mosty przeprowadzę ;D
Bardziej liche kładki też się zdarzały
W Urazie prawie jak na wojnie
A na koniec wianek od wiejskich dziewcząt
Kategoria W towarzystwie, L (100-150km)